Zmontovaliśmy hiszpańską wyprawę

Niekończąca się zima nastroiła nas do tymczasowej emigracji w miejsce, gdzie znaleźliśmy nowe inspiracje, a przy okazji mieliśmy okazję popracować w trochę łagodniejszym klimacie. Hiszpania zaskoczyła nas, trochę rozpieściła – widokowo i pogodowo – i przyniosła wiele cennych doświadczeń. Jak było? Przygotowaliśmy dla Was kilka wspomnień, wrażeń, spostrzeżeń…

Po nieprzespanej nocy, spędzonej oczywiście nad kolejnym ważnym projektem, rozpoczęliśmy swoją wyprawę od… Modlina. Szybki skok do samolotu z gracją Jamesa Bonda i charyzmą „M” (spokój, uratuje nas tylko spokój – dało się słyszeć z miejsca obok), potem jazda przez hiszpańskie góry i niziny, której nie powstydziliby się spece od efektów specjalnych „Szybkich i wściekłych”, w końcu podróż przez uśpione miasto, przeprawy z dwoma językami w GPS-ie (hiszpańskim i katalońskim) i szybkie nadejście nowego dnia (już z palmami za oknem, działającymi na strudzoną zimą polską duszę jak melisa). Nowy dzień przywitaliśmy oczywiście w Walencji i był on jednym z czterech, które mieliśmy tam spędzić. Każdy z nich przyniósł wiele niespodzianek, ale i efektywnej pracy oraz iście hiszpańskich odkryć – niczym z „Rękopisu znalezionego w Saragossie” – a na pewno równie fantastycznych.

Co nas zaskoczyło?
Odwiedziliśmy Hiszpanię, aby spotkać się i popracować z jednym z naszych Klientów. To, co odkryliśmy na miejscu, zaskoczyło nas, oczarowało i na pewno wiele nauczyło. Oto rzeczy, które najbardziej zapadły nam w pamięć:

Sjesta w trakcie pracy – niby fajnie odpocząć w środku dnia, ale… Nawet w Walencji czas nie zwalnia! Często więc w wirze pracy zapominaliśmy o niej, aby potem, chcąc w końcu zjeść późny obiad, błądzić między zamkniętymi restauracjami po urokliwych uliczkach Walencji, starając się jakoś przetrwać do wieczora przy słynnych tapas (co wcale nie było trudne, zważając na to, jak bardzo lubimy hiszpańskie fast foody ;)).

Murale i graffiti w środku starego miasta, które pojawiały się nagle znikąd, jak ich twórcy, i które bardzo przypadły nam do gustu swoją kolorystyką, formą, różnorodnością, a często również zaangażowaniem społecznym, podejmując tematy nierzadko trudne i kontrowersyjne. Pod tym względem Walencja okazała się małym Berlinem, z o wiele przyjaźniejszym klimatem.

Reklamy – podobał nam się względny reklamowy porządek przy drogach, który w porównaniu do polskiego chaosu i bałaganu był prawdziwym odpoczynkiem dla oczu. Doceniliśmy też niektóre minimalistyczne szyldy sklepów, ale za to zaskoczyły nas swoją archaicznością niektóre billboardy i plakaty, wyglądające jak wyjęte z lat 90-tych.

Co robiliśmy w pracy?
Próbowaliśmy połączyć polskie obowiązki z bezpośrednią interakcją z naszym zagranicznym Klientem na miejscu w Walencji. Omawialiśmy więc szczegóły projektu, nasze wzajemne spostrzeżenia i wrażenia oraz strategię na przyszłość. Nie zabrakło cennych uwag, które siedząc twarzą w twarz mogliśmy dokładniej omówić i przeanalizować. Doszliśmy do ciekawych wniosków i zrodziły się założenia, które od czasu powrotu sukcesywnie wprowadzamy w życie. Co więcej, mogliśmy poznać ludzi, z którymi do tej pory kontaktowaliśmy się głównie poprzez telekonferencje i mailowo, co sprawiło, że nasza współpraca nabrała od razu bardziej dynamicznego charakteru. Nasi klienci przyjęli nas iście po królewsku. Pokazali nam, jak dobrze i produktywnie można pracować nad ciekawym projektem, kiedy wszystko wokół domaga się odkrycia i odwraca uwagę! Okazało się na szczęście, że tak piękne okoliczności przyrody tylko sprzyjają kreatywnej pracy. Znaleźliśmy również czas, by lepiej poznać Walencję i skorzystać z jej uroków.

Co robiliśmy w wolnym czasie?
Zwiedziliśmy starówkę z przepięknymi placami i deptakami, pomiędzy którymi mieliśmy okazję się zgubić. Zobaczyliśmy na własne oczy Św. Graala – podobno tego prawdziwego. Jak już pisaliśmy powyżej, obejrzeliśmy ciekawe murale, które wyrastały pomiędzy zabytkowymi kamienicami jak grzyby po deszczu. Dotarliśmy też do starej dzielnicy rybackiej, w której fasady niedużych, skromnych domków są pokryte niesamowitą katalońską ceramiką. Możliwe, że był to ostatni moment, żeby obejrzeć El Cabanyal – bo tak brzmi nazwa tego zakątka – która, jak głoszą plotki, ma zniknąć z powodu planowanej w tym miejscu drogi.  W końcu dotarliśmy też nad morze, gdzie wiatr był tak silny, że prawie porwał nas z powrotem do Polski. Co ciekawe, nasza reprezentacja piłki ręcznej ogrywała w tym czasie Hiszpanów, zdobywając 3 miejsce na podium w Mistrzostwach Świata w Katarze.

Co przyniosła Walencja?
Nowe możliwości, nowe historie, nowe pomysły, inspiracje i duuuużo słońca!

 

 

Leave a Comment